sobota, 2 stycznia 2016

Nowy rok, nowa ja.

Długo czekałam żeby w końcu dodać ten post. Nie chciałam zanudzać was swoją nieszczęśliwą opowieścią, która każdemu z biegiem czasu w końcu by zbrzydła. Od czasu wakacji w moim życiu przewinęło się wielu mężczyzn. Był jeden. Pan B2. (W końcu ich ponumerowałam, żebyście nie myśleli że chodzi o wakacyjnego faceta) Oczarował mnie. I na tym się skończyło. Byliśmy parą - o ile tak można nazwać związek na odległość - niecały miesiąc, może dwa. Na początku było miło, ale później samo się posypało. Zerwaliśmy. A ja? Nie kochałam go. Może to wydać się egoistyczne i pomyślicie, że byłam w tym momencie zimną suką ale... po miesiącu nie chcąc go zranić tym, że odchodzę, bo wiem jak to boli, robiłam wszystko aby to on zerwał ze mną. Pomyliłam się do moich uczuć, a on nie był dostatecznie dobry jak Pan B1. Może kiedyś w poście opowiem wam całą historię.
Pojawił się też Pan P. ale z nim nawet nie byłam. Po mojej dwumiesięcznej pomyłce, stwierdziłam, że bycie z kimś kogo się nie kocha to absurd. Uszczęśliwiając drugą osobę, unieszcześliwamy samych siebie co nie jest najlepszym wyjściem z sytuacji. Prędzej czy później dopadną nas wyrzuty sumienie. Wracając do Pana P. kompletnie nie w moim typie, charakter na faceta też nijaki. Traktowałam go bardziej jako kolegę. Mimo, że się starał... chociaż stara się cały czas, zagrałam w otwarte karty i powiedziałam mu, że nic z tego nie wyjdzie. Historia z Panem P. zakończyła się na etapie zwykłej znajomości.
Ha! Przypomniało mi się, że kiedyś cyganka rzuciła na mnie urok. Za bardzo w to nie wierzę... ale mama kazała mi obmyć się zielem ostrożenia. Kto nie próbuje, ten nie żyje. Cyganka powiedziała kiedyś, że zostanę z niczym. Coś w tym jest? W końcu przed wakacyjną miłością miałam dwóch facetów i z żadnym mi nie wyszło. Dodając jeszcze tych trzech wychodzi już pięciu. Po kąpieli woda zrobiła się okropna. Poczekam na rezultaty, może mama miała rację.
Wiecie... w sylwestra Pan B1. złożył mi życzenia sylwestrowe. Chociaż nie... po upojeniu alkoholowym ja to zrobiłam. Oczywiście przeprosił mnie za wszystko i powiedział, że bardzo żałuje. Ucieszyłam się, poczułam się bardzo miło. Napisałam nawet, że w każdej chwili może to naprawić ale co z tym zrobił i co zrobi to już jego sprawa, mimo, że nadal go kocham... wszyscy ci trzej mężczyźni mieli jedną wadę - nie potrafili się o mnie zatroszczyć, to ja opiekowałam się nimi.
Cokolwiek by się działo, od dzisiaj na pierwszym miejscu stoję JA. Jestem swoim numerem jeden. Troszczyłam sie o innych, ale teraz zatroszczę się o siebie. Wtedy odnajdę drogę do szczęścia.


sobota, 14 listopada 2015

Chcę, bardzo chcę.

Pieprzona naiwność, nieznającej życia zagubionej dziewczynki. Chyba tak powinnam siebie teraz nazwać. Mija kolejny miesiąc, kolejny tydzień, dzień, a ja? Ja pamiętam.
Wszystko przypomina mi tego cholernego dupka. Papierosy, piosenki... nawet pieprzona prognoza pogody nad morzem. Cholernie trudno jest mi się wydostać z tego układu. Gubię się we własnym życiu i własnych myślach. Szukam szczęścia, mostu szczęścia. Ale jakąkolwiek drogą nie pójdę na mojej drodze znajduję jego portret, portret Pana B. Koło się zamyka. Wino, piosenki i wspomnienia. Czasem wydaje mi się jakbym była zranioną 40-latka (nie obrażam was :) Takie skojarzenie) bez żadnych perspektyw na życie. A ja jestem jeszcze młoda. Nigdy nie pomyślałabym, że taka młoda, śmiejąca się z życia dziewczyna spadnie na samo dno bagien. Ilekroć próbuję z nich wyjść zrobię zły ruch i wpadam z powrotem. Wyciągam rękę w stronę nieba, w stronę ludzi ale nie ma nikogo. Tylko ja i moje wspomnienia. Kiedy wychodzę z domu przylepiam uśmiech na swoją twarz i dumnie kroczę po ulicach pokazując jaka jestem silna mimo, że w środku wszystko się rozwala i kruszy.
Dzisiaj doszło do mnie, że to koniec. Długo od siebie odpychałam  tą myśl, ale dzisiaj albo nawet już wczoraj to zrozumiałam. Nie będzie happy endu jak w brazylijskim serialu. Zostałam sama, na dnie... nie będzie dobrze, ja z tego cholernego bagna już nie wyjdę... Z głową uniesioną do góry, spadam w dół. I mam wrażenie, że dół nie ma dna... spadam długo.


piątek, 13 listopada 2015

Niemy krzyk.

Nie mam pomysłu, nie mam weny, nie mam siły. Tutaj mogłabym zakończyć swój post stawiając wielką kropkę na końcu zdania, ale wiem, że garstka osób to czyta.  Przez kilka dni mnie tutaj nie było. Znajomi wyciągnęli mnie na imprezę... i wiecie co? Jest gorzej. Klubowa muzyka, drinki, piwo, faceci. W każdym z nich próbowałam znaleźć chociaż cząstkę Pana B. Nie udało mi się. Nikt nie był wystarczająco dobry. Może to zły pomysł szukać w innych osobach tego najlepszego? Ale z drugiej strony w tych zwykłych nic mi się nie podoba.
Teraz zaczęłam się zastanawiać co u Pana B. Co robi, jak się czuje, czy kogoś ma? Wiem, że nie powinnam się nim przejmować i po prostu wyrzucić go ze swojego życia, ale patrząc na te wszystkie zakochane pary przypominam sobie go i wszystko wraca. Czy ja kiedykolwiek się z tym uporam? Czy uda mi się uciec od wspomnień które niszczą mnie od środka? NIE UMIEM. Najgorzej. Dzisiejszy dzień jest najgorszy.

niedziela, 8 listopada 2015

Magia listów czyli powrót do przeszłości.


~♥~
Zastanawialiście kiedyś jakby to było gdybyśmy urodzili się w czasach kiedy nie było Facebooka, komórek czy gadu-gadu (chociaż powoli to też wychodzi z codziennego użytku) a może już macie schowane listy w pudełkach gdzieś w zaciszu rodzinnego domu? Listy są sprawą mniej lub bardziej osobistą, chowane przez pewien czas głęboko w pudełkach tak aby nikt tego nie znalazł. Nikt nie chciałby aby ktoś z rodziny czytał listy miłosne. Tym bardziej dzieci. Listy to cudowna rzecz. Kolorowe, zapachowe papeterie, narysowane miłosne serduszka na marginesie kartki. Chwile szczęścia. Niestety jest też ciemna strona listów, ta mniej radosna. Między innymi nasuwa się pytanie: jak wielu znalazło szczęście przez listy, a jak wielu upadło? Tak jak życie, tak samo listy nie są kolorowe. Grzebiąc w historii babć czy mam, można znaleźć dwadzieścia, pięćdziesiąt czy sto listów, ale zawsze jest ten ostatni. Ostatnie listy dzielą się na różne kategorie. Są listy kończące znajomość definitywnie czyli przez pryzmat czasu i kilometrów dzielących dwie zakochane osoby, dochodzą one do wniosku, że związek nie ma prawa istnienia lub po prostu... jedna ze stron znalazła inną osobę, taką która jest na miejscu. Ja uważam, że jeżeli miłość jest prawdziwa nasze oczy nie zobaczą innego "obiektu westchnień". Kolejna kategoria listów, to takie które dwie kochające się osoby po prostu zmieniają miejsce zamieszkania. Są po prostu w jednym mieście i żyją długo i szczęśliwie. Tak jak opisywałam swoją historię miłosną w poprzednich postach - u mnie szczęśliwe zakończone się nie spełniło. Trzecią kategorią i chyba ostatnią, bo przecież ten blog nie jest blogiem profesora do spraw miłosnych i naukowca w sprawach listu, więc przypuszczam, że więcej opcji nie ma: jednemu z kochanków ulotniło się uczucie. Pisanie samych listów nie daje stuprocentowej pewności, że ta miłość przetrwa. Trafiła nas strzała amora, ale po pewnym czasie nie widząc tej osoby uczucie po prostu zanika. Wtedy osoba albo już na ostatni list nie odpisuje albo kończy znajomość. Zastanawialiście się kiedyś czy taką trudną decyzję musiał podjąć ktoś z waszej rodziny? Po takim upadku (tak jak w moim przypadku, zrymowało się. Przypadek) osoby nie mogą się podnieść, pamiętają o swojej wielkiej miłości. Wiecie na czym polega "pierwsza wielka miłość"? Nigdy nie przestajemy kochać tej osoby, ona zawsze pozostaje w naszej pamięci a później jako matki możemy opowiadać o swojej miłosnej histori naszym dzieciom, czy jako babcie - wnukom.Miłosne listy pewnego dnia się kończą, nie ma dalszego ciągu wydarzeń ale najpiękniejsze jest kiedy jako dorosłe osoby możecie je wyciągnąć, przeczytać, wrócić do nich i wyrzucić, spalić albo zachować na pamiątkę. Listy są bardzo trwałe, co najważniejsze - nie są w formie elektronicznej. Tak jak książki, tak też listy są przedmiotem który wywołuje w nas większe emocje. Dlatego też listy najczęściej kojarzą nam się z romantycznością. Jak myślicie - ile osób znalazło swoją miłość pisząc listy. Może to właśnie Wy przeżyliście taką historię lub ktoś z kręgu waszych znajomych? Zazdroszczę. 

Żyć dalej czy zatrzymać się w miejscu?

Kolejny niedzielny dzień. Czasami wydaje mi się, że niedziela jest dla mnie najgorszym dniem. Siedzę w domu z rodziną i dopada mnie dziwnie uczucie... jakbym straciła kolor życia. Nienawidzę tego uczucia kiedy wszyscy w domu widzą, że coś się ze mną dzieje. Setki naiwnych pytań i wymijająca odpowiedź, żeby tylko dali mi spokój. Nie potrafię o tym rozmawiać, bo łzy cisną mi się do oczu. Wiecie jak pisanie pozwala wylać swoje myśli? Wiem, że nikt jeszcze tego nie czyta ale jest mi lepiej kiedy pisząc swoją historię nie widzę oczu ludzi, z których nic nie mogę odczytać.
Dzisiaj wróciłam do naszych wiadomości z Panem B. I wiecie co? Nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć. Próbowałam to sobie w jakiś łatwy sposób wytłumaczyć, ale nie umiem. Jak blisko jest przepaść między prawdą a kłamstwem? Zaczęłam się też zastanawiać czy naprawdę na świecie istnieją ludzie którzy potrafią tak owinąć sobie człowieka liną, a później z tej cholernej liny zrzucić go w przepaść. Wracając do wiadomości, uświadomiłam sobie, że jednak tak jest.
Wiecie jak się żyje z dnia na dzień, modląc się aby przeżyć go bez większych smutków. Każdego dnia próbuję nie wracać myślami do Pana B. ale choćbym bardzo chciała, nie da się. Najgorsze jest to, że będąc z różnymi mężczyznami po zerwaniu nie miałam jakiegoś wielkiego doła. Po prostu podchodziłam do tego z myślą, że będzie następny. A teraz? Teraz minęły 4 miesiące. Może w ciągu tych czterech miesięcy popełniłam błąd.
Zaczęłam wierzyć w przeznaczenie. Jakie to komiczne, że nad morze miałam jechać tydzień później ale sprawy potoczyły się tak, że pojechałam tego cholernego 20 (zaczynam nienawidzić tą cyfrę), miałam jechać tam tylko z rodzicami ale moja przyjaciółka pojechała z nami. Wiecie, że gdyby nie ona nigdzie bym wtedy wieczorem nie wyszła? Powinnam obwiniać wszystkich za zmianę decyzji, ale jaki to ma sens? To przecież moja wina. To ja wybrałam swój obiekt cholernie nie trafnie.
Gdyby Pan B. mnie teraz zobaczył, zdałby sobie sprawę jak bardzo moje oczy krzyczą o pomoc. Najgorsze jest to, że nikt tego nie widzi i nikt nie potrafi mi pomóc. Wiem, że powinnam poradzić sobie z tym sama i mój problem jest błahy do problemów innych ale każdego niszczy coś innego.
Jest tutaj w ogóle ktoś? Czy ktoś to w ogóle czyta? Czy ktoś w ogóle mi kiedyś pomoże? Halo!

sobota, 7 listopada 2015

Wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia?

Hmm…. wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Może się to wam wydać śmieszne, ale ja nie wierzyłam. Nie wyobrażacie sobie jak się śmiałam wysłuchując ludzi którzy mówili mi, że zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Potakiwałam głową, a w duchu po prostu się z tego śmiałam! I wiecie co? Mnie to cholerne uczucie też dopadło. Wszystko zaczęło się latem, nad morzem. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam… wiedziałam, że to właśnie ten. Był moim ideałem. Miał ciemne włosy, zarost i cudowny głos. Przez całe 5 dni spotykaliśmy się i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. To wystarczyło. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że się zakochałam chociaż pierwszy raz w życiu czułam to dziwnie uczucie w brzuchu.To zabawne, ale z XI wieku stwierdziliśmy, że będziemy pisać do siebie listy. Ha. Jestem cholernie naiwną osobą. Nie wiedziałam, że aż tak żeby uwierzyć w czułe słowa i brednie które mi wciskał. Wróciłam do domu. Codziennie czekałam za jakąś wiadomością. Plusem było to, że jest takie coś jak portale społecznościowe. Sam mnie zaprosił! W końcu nie wytrzymałam i napisałam sama. Dużo pisaliśmy, znowu wściskał mi brednie. Każdy mi mówił, że to jest napewno ten. A ja nie podejrzewałam, że to zwykła zabawa moimi uczuciami. Po dwóch miesiącach stwierdziłam, że jeżeli kocham to muszę walczyć. Pierwsza napisałam list. Wiecie jak się ucieszyłam kiedy napisał mi, że odpowiedz jest w drodze? Znowu zaczęło się czekanie za wiadomością, znowu na darmo. Pewnego dnia przyznał się, że nie wysłał żadnej wiadomości. Byłam wściekła ale chyba tyle czułam, że szybko mi przeszło. Tego dnia pisał, że mu zależy, że nie chce mnie tracić, że pierwszy raz napisał TAKI list. Gdzieś w podświadomości wiedziałam, że kłamie ale miałam nadzieje. Oczywiście, tak jak przypuszczałam znowu mnie okłamał. Kiedy na moją wiadomość dlaczego znowu mnie okłamal dostałam w odpowiedzi głupią emotkę, przestałam do niego pisać. On oczywiście też już nie pisze. Czasami się zastanawiam czy Bóg ma jakiekolwiek uczucia. Czy jeżeli istnieje to tak bez skrupułów potrafi niszczyć ludziom życie? Minęły prawie 4 miesiące od mojej wielkiej miłości i wiecie co? Ja nie mogę zapomnieć… Cały czas o nim pamiętam, chociaż wiem, że nie warto. Czasami myślę sobie, że powinnam znaleźć sobie kogoś. Ale nikt nie jest wystarczająco dobry jak ten pierwszy. Z kimkolwiek próbuję być, nie potrafię. Próbowałam sobie wszystko tłumaczyć, że może zależało mu na samym seksie… ale jeżeli nie dostał tego na tych cholernych wakacjach to już później by nie pisał, w końcu dzieli nas tysiące kilometrów… Zastanawiam się co ze mną nie tak… dlaczego wszyscy wokół są szczęśliwi, tylko nie Ja? Chyba powinnam się z tym pogodzić.

Początek.

Drodzy Czytelnicy! O ile tak można nazwać brak osób którzy czytają mój blog. Mimo to, mam cichą nadzieję, że ktoś trafi na tego bloga i przeczyta moją historię. Mój blog ma na celu opowiedzenie mojej historii, nie ma tutaj jakieś super nagłówka, awataru czy też o sobie. Nie przywiązuje do tego wielkiej wagi. Po prostu chcę się z wami podzielić przeżyciami i pomóc samej sobie odnaleźć się w tym chorym świecie.